Rosenberg Sägewerk Vogel - Tartak "Vogel" w Suszu jako filia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego STUTTHOF

Mało kto spośród mieszkańców Susza, dawnego Rosenberga, wie o istnieniu w tym miasteczku podobozu KL Stutthof – filii niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Sztutowie. Pracowali w nim cudzoziemcy, którzy po latach spisali swoje wspomnienia. W dzisiejszym wpisie postaram się przybliżyć Wam ten mały wycinek lokalnej historii.

Podstawowym czynnikiem inspirującym powstawanie filii niemieckich obozów koncentracyjnych był przede wszystkim czynnik ekonomiczny związany z pracą więźniów. Gospodarka hitlerowska osiągała przez to podwójne korzyści. Po pierwsze tanią, prawie darmową siłę roboczą, o którą w latach wojny było bardzo trudno, ze względu na powołania niemieckich pracowników do wojska. Jednocześnie SS pobierało opłaty za wynajmowanie więźniów do pracy w przedsiębiorstwach prywatnych, państwowych i tych należących do SS. Drugim czynnikiem był brak możliwości zatrudnienia wszystkich więźniów w obozie macierzystym. Tych dla których nie było już w nim miejsca kierowano do pracy poza jego obrębem. Ci którzy pracowali niedaleko obozu "matki" wracali na noc do obozu. Natomiast gdy odległość ta było zbyt duża, więźniowe zakwaterowani byli w pobliżu miejsca pracy. Najlepiej obrazują to słowa A. J. Kamińskiego [1]:

"Cel ekonomiczny nie wymaga wyjaśnień. Dostarczono wszelkiego rodzaju niemieckim przedsiębiorstwom, wielkim i małym, od gigantycznych koncernów aż do piekarń i pralni w małych miasteczkach — siły roboczej, którą można wyzyskiwać do ostatecznych granic, bez konieczności przyznawania robotnikom jakichkolwiek praw ludzkich i bez obawy zorganizowanego oporu z ich strony”

Nie inaczej było także w przypadku niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Stutthof z którego latem i jesienią 1944 roku do podobozów wysłano blisko 29 500 więźniów. Razem z więźniami istniejących już podobozów daje to liczbę prawie 30 000 więźniów [2]. Więźniowie pracowali u gospodarzy na terenie Żuław, 10 500 kobiet żydowskich przekazano do dyspozycji Organizacji Todt, budującej umocnienia polowe, ponad 5000 kobiet pracowało przy budowie i konserwacji lotnisk wojskowych w Prusach Wschodnich. Kobiety żydowskie pracowały przy konserwacji torów kolejowych i przy produkcji prochu. Oprócz podobozów żydowskich były też i tzw. aryjskie. Kierowano do nich przede wszystkim fachowców, gdyż znajdowały się przy dużych zakładach produkcyjnych lub remontowych, jak stocznie w Gdańsku, Elblągu i Gdyni czy fabryka benzyny syntetycznej w Policach pod Szczecinem. Placówki takie nazywano także Aussenkommando (komando zewnętrze).


Mapa podobozów KL Stutthof [3]

Na powyższej mapie zaznaczone jest małe miasteczko Susz w powiecie Iławskim (kiedyś powiat Susz). W zeszycie nr 6 - Muzeum Stutthof zawarta jest poniższa informacja na temat tej placówki [4]:

"Nazwa podobozu nie ustalona. W Suszu (Rosenberg) od połowy 1944 roku do 25 stycznia 1945 roku w miejscowym tartaku pracowało 10 Duńczyków. Dnia 25 stycznia zostali ewakuowani do Stutthofu”. Komendant: SS-Unterscharfiihrer Herbert Zills - od połowy 1944 do 25 I 1945 r."

Lokalizacja Tartaku na niemieckiej mapie z 1944 roku.

Tylko tyle z informacji można znaleźć w internecie i polskiej bibliografii na temat tego podobozu. Jest to więc biała plama na karcie historii naszego regionu. Jakże istotna - związana z wyzyskiem i ludzkim cierpieniem. Warto zaznaczyć że już podczas I wojny światowej tartak ten był miejscem pracy rosyjskich jeńców wojennych.

Zdjęcie wykonane w tartaku w Suszu przedstawia rosyjskich jeńców wojennych w trakcie I wojny światowej.
(źródło: Zbiory Artura P.)

Więcej szczegółów dostarcza korespondencja z pracownikiem Muzeum Stutthof dotyczącą Susza [5]:

"W Suszu, na terenie tartaku, który się tam znajdował utworzone zostało niewielkie liczebnie komando więźniów wśród których byli Duńczycy. Było to w sierpniu 1944 r. Podobóz funkcjonował do połowy stycznia, po czym nastąpiło jego rozwiązanie i powrót więźniów do obozu Stutthof. Informacje o tym pochodzą ze wspomnień duńskich więźniów, książki pt. "Vi blev reddet denne Gang", także z jedynego dokumentu obozowego potwierdzającego istnienie tego komanda, który dotyczył sprawy zaopatrzenia w odzież więźniów tam przebywających."

Obecna lokalizacja byłego już Tarkatu

Nieco więcej informacji można znaleźć w zasobach Arolsen Archive - Międzynarodowego Centrum Badań Nazistowskich Prześladowań:

Rosenberg (Susz) - (Istnienie potwierdzone zeznaniem świadka) - Praca w tartaku, Siła: 10 jeńców. [6]


Wycinek z Encyklopedii Obozów i Gett 1933-1945 [7].

"Niewielki oddział tworzący podobóz Susz, liczący maksymalnie 10 więźniów, został sformowany w sierpniu 1944 roku. Początkowo liczył on 9 osób, w tym 8 więźniów duńskich. Pracowała w nim również grupa 20 angielskich jeńców wojennych (POW - Prisoners of War). Więźniowie byli zatrudniani przez właściciela tartaku w miejscowości Rosenberg (później Susz). Kierownikiem oddziału był SS-Unterscharführer Herbert Zills, który nadzorował również kilkuosobową grupę roboczą. Na początku października 1944 r. stan osobowy placówki wynosił 10 osób. Wyżywienie oraz odzież i obuwie dostarczała administracja obozu Stutthof. Jedynym dokumentem potwierdzającym funkcjonowanie oddziału jest pismo komendanta Zillsa do magazynu odzieżowego obozu macierzystego Stutthof z dnia 6 października 1944 r., w którym informuje on, że odsyła do magazynu 10 kurtek i 10 par spodni, ponieważ są za małe. Kierownik magazynu SS-Unterscharführer Willy Knott parafował pismo dopiero tydzień później i przesłał prośbę do wypełnienia 16 października 1944 r., nakazując dostarczenie do oddziału tylko 1 kurtki i 1 pary spodni. Według relacji więźniów duńskich obóz został rozwiązany, a więźniowie odesłani do Stutthofu 19 stycznia 1945 r. W wykazie stanu więźniów w podobozach z 24 stycznia 1945 r. podano, że w chwili ewakuacji w oddziale przebywało 10 więźniów."

Wykaz stanu więźniów w podobozach z 24 stycznia 1945 r. [8] 

Duński pobyt w Suszu jest dobrze znany w literaturze międzynarodowej, ale istniejące informacje są stosunkowo skąpe i mało szczegółowe. Wynika to z braku materiału źródłowego, jak wspomniano powyżej. W duńskich relacjach znajduje się szereg opisów Susza. Tylko kilka osób napisało o swoim pobycie tutaj. Trzej, którzy w swoich relacjach napisali najwięcej, to Helge Larsen, Hans Chr. Staub i Jens Chr. Schrøder, z których relacja Helge Larsena jest jedyną opublikowaną [9]. Najwięcej szczegółów na temat życia i organizacji w podobozie w Suszu można znaleźć w niedawno wydanej pozycji o duńskich więźniach obozu koncentracyjnego w Sztutowie [10]. Wszystkie poniższe relacje pochodzą z tej pozycji. Warto nadmienić że wszyscy duńczycy znaleźli się w Stutthof z powodu swojej przynależności do Komunistycznej Partii Danii (DKP) oraz rozpoczęcia czynnego oporu wobec hitlerowskiej okupacji w swoim kraju. Ich działania polegały na sabotażu linii kolejowych, przekazywania meldunków do Moskwy oraz akcji zbrojnych przeciw duńskim firmom, które współpracowały z niemieckimi okupantami.

Teren obecnie - w niektórych źródłach obok Tarkatu pojawia się także nazwa "Młyn Tartaczny"
(zdjęcie: fotografia własna)

Czas po powrocie z Bydgoszczy upłynął na przyzwyczajaniu się do życia w obozie macierzystym i znalezieniu dobrego przydziału pracy. Po kilku tygodniach pojawiła się nowa możliwość wyjazdu na nowe miejsce pracy. Według Helge Larsena, prywatny tartak w Suszu podpisał umowę na pracę 10 więźniów do listopada 1944 roku. Według Duńczyków tartak miał dostarczać drewno do Stutthofu, dlatego SS zgodziło się na przydzielenie więźniów do tartaku. Tak jak poprzednio, SS wyznaczyło Duńczyków, którzy mieli dostarczyć dziewięciu ludzi. Ponownie na tym samym terenie co poprzednio, Duńczycy byli w dobrym stanie i wierzono, że nie uciekną. Do samych Duńczyków należało odnalezienie tych, którzy chcieli by zostać przeniesieni. Zostało to zrobione poprzez ankietę w grupie i w większości zgłosili się na ochotnika na obóz wyjazdowy. Wyjątkiem był Helge Larsen, który pisze:

Pewnego dnia [Helge] Kierulf przyszedł do stołu i powiedział mi, że rano zapisał siebie - i mnie - do nowego oddziału, bo inaczej uważał, że mamy wystarczająco dość Bydgoszczy. (...) I teraz wreszcie mamy znośne komando robocze, w którym nie musimy się przemęczać. Dlaczego więc zapisujesz nas do nowego składu wyjazdowego?

Helge Larsen (1909-1982)
(Zdjęcie: Zbiory prywatne)

Helge Larsen zareagował z niedowierzaniem na decyzję towarzysza, ale widział, że motywacją Helge Kierulfa było znalezienie łatwej pracy i optymistycznie wierzył, że ten obóz będzie lepszym miejscem niż Bygdoszcz i Stutthof. Kilku innych Duńczyków podzielało tę samą motywację i nadzieję. W tym kontekście wyróżnia się Jens Chr. Schrøder, który miał inną motywację do opuszczenia Stutthofu. Pisze on:

Cieszę się, że jestem, nie tylko uciekam z obozu i niepewności, która może tam powstać z powodu despotyzmu SS, ale dzień, o którym wszyscy marzymy, zbliża się. Obiecałem sobie, że jeśli mogę coś z tym zrobić, nie wrócę już do tego koszmaru za ogrodzeniem z drutu kolczastego...

Helge Kierulf Teil (1910-2001)
(Zdjęcie pochodzi z 1935 roku. Zbiory prywatne)

Motywacją Jensa Chr. Schrødera było najwyraźniej przesunięcie się bliżej frontu, aby mieć większe szanse na wyzwolenie, lub w skrajnym przypadku, aby mieć większe szanse na ucieczkę. Grupa duńska została przesłuchana w dniu 3 sierpnia, a następnego dnia, 4 sierpnia, dziewięciu Duńczyków miało opuścić obóz. W przeciwieństwie do podobozu Bydgoszcz-Łęgnowo (więcej tutaj), istnieje kompletna lista duńskich więźniów wysłanych do Susza:

Helge Kierulf  - nr obozowy 25799,

Helge Larsen - nr obozowy 25746,

Thor Vang - nr obozowy 25739,

Einar Berthelsen - nr obozowy 25750,

Hans Chr. Staub - nr obozowy 25727,

Jens Chr. Schrøder - nr obozowy 25692,

Derry Madsen - nr obozowy 25722,

Robert Timm - nr obozowy 25664,

Ingo Wagner - nr obozowy 25726.

Zarówno Hans Staub jak i Helge Larsen piszą, że cała dziewiątka to osoby powracające z Bygdoszczy. Mimo to Chr. Schrøder pisze, że był to jego pierwszy wyjazd na obóz pod gołym niebem. Wraz z dziewięcioma Duńczykami był też więzień funkcyjny jako Kapo. Wybór padł na polskiego więźnia, Dullecka. Helge Larsen mówi, że był więźniem politycznym z Gdyni, gdzie był zaangażowany w polski ruch oporu. Wybrano go dlatego, że przed wojną posiadał tartak i przez długi czas był kapo w tartaku koło Stutthofu. Jest on opisywany jako diametralne przeciwieństwo Höltzera. Dulleek cieszył się dobrą opinią wśród więźniów, a Duńczycy widzieli w nim kogoś lepszego od Höltzera, co dawało nadzieję na dobry pobyt w Suszu. Po doświadczeniach pod Bydgoszczą, Duńczycy zadbali o zabranie resztek paczek Czerwonego Krzyża i zgromadzili tytoń. Przed opuszczeniem obozu Duńczycy musieli zdjąć otrzymane od Czerwonego Krzyża ubranie i ponownie założyć pasiaki więźniarskie. Dziewięciu Duńczyków było optymistami, praca wydawała się łatwa i mieli dobrego kapo. Byli też zdania, że Susz może być tylko lepszy od Stutthofu. Helge Larsen pisze:

Pomimo naszych wcześniejszych doświadczeń, zgodziliśmy się, że to musi być dobra rzecz, aby uciec od obozu z jego godzinnymi apelami, od cierpienia i nędzy oraz wiecznego smrodu spalonych ludzi.

4 sierpnia 1944 r. Duńczycy zostali wyprowadzeni za bramę Stutthofu przez dwóch esesmanów, którzy mieli im towarzyszyć do Susza. Ich pierwszym celem był dworzec kolejowy w Gdańsku, skąd mieli zostać przewiezieni pociągiem. Kiedy pociąg przyjechał, Duńczycy ze zdziwieniem stwierdzili, że nie jadą w wagonach towarowych, ale w zwykłych wagonach osobowych. Helge Larsen opowiada:

Wsiedliśmy do kilku zwykłych przedziałów, które co prawda nie były bogato wyposażone. Mieliśmy jednak tę przewagę nad wieloma innymi pasażerami, że mieliśmy miejsce siedzące. Na bocznym przejściu tłoczyli się ludzie, ale dowódca stanowczo twierdził, że jest to transport więźniów i cywilni pasażerowie nie mają wstępu do przedziałów.

Duńczycy wykorzystali czas podróży, by przyjrzeć się obu esesmanom i pierwsze wrażenie było takie, że to dwaj z tych co to są twardzi. Czas ten wykorzystywano również na obserwację tego, co dzieje się wokół nich. Hans Chr. Staub opowiada, że w pociągu roiło się od żołnierzy wszelkiego rodzaju. Z Gdańska do Susza było około 100 km, a Duńczycy mówią, że podróż była długa i gdy w końcu wysiedli z pociągu, odetchnęli z ulgą. Po południu 4 sierpnia dotarli na dworzec kolejowy w miasteczku Susz. Helge Larsen opisuje Susz jako małe, idylliczne, prowincjonalne miasteczko, w którym nie ma żadnych śladów wojny. Duńczycy nie mieli zamieszkać w swoim nowym miejscu pracy, lecz w miejskim więzieniu, które znajdowało się w obrębie miasta, około 1 km od tartaku. Hans Chr. Staub opowiada:

Teraz zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie będziemy mieszkać, przeszliśmy przez miasto, aż do więzienia, które w tych okolicznościach było całkiem przyjemne. Podzielono nas na dwie grupy, po pięć osób w każdej celi, w której było łóżko dla każdego z nas, dwie szafki na rzeczy do jedzenia.

Hans Christian Staub (1913-1980)
(Zdjęcie: Archiwum Miasta Odense)

Jedno łóżko dla każdego było dużym krokiem naprzód w porównaniu do Stutthofu. Duńczycy musieli przebywać w więzieniu, kiedy nie byli w tartaku. Żyli wspólnie ze zwykłymi więźniami (przestępcami). Nowym miejscem pracy Duńczyków był prywatny tartak Sagewerk "Vogel" od nazwiska właściciela. W biografii Helge Kierulfa jest opisane, że tartak był staromodny i znajdował się w miejscu dawnej posiadłości na skraju dużego lasu, z którego tartak czerpał drewno. W Suszu było kilka osób, które miały kontakty z Duńczykami: Właściciele tartaku, ich pracownicy i strażnicy SS. Jedynym nieobecnym w relacjach jest Kapo Dulleck. Z drugiej strony, istnieje wiele opisów właścicieli młyna. Właścicielem tartaku był na papierze Pan Vogel, którego Helge Larsen opisuje jako małego, nudnego człowieka, który miał niewiele do powiedzenia. Hans Chr. Staub opowiada:

Zbliżało się Boże Narodzenie 1944 roku i powoli liczyliśmy na odrobinę uwagi od naszego pracodawcy, który zresztą strzelił sobie w skroń, ale nie znaliśmy przyczyny samobójstwa. A jak miał być pochowany, to dostaliśmy dzień wolny, a w związku z tym "Suchy" (Derry Madsen) powiedział: kiedy ta suka strzeli sobie w łeb, to znowu będziemy mieli dzień wolny.

"Suka" było przezwiskiem Duńczyków dla Pani Vogel, według Duńczyków była ona osobą podejmującą wszystkie decyzje w tartaku. Duńczycy nie darzyli jej sympatią, a ona sama opisywana jest jako wiecznie rozwydrzona, histeryczna i pyskata suka. Duńczycy często przekonywali się, że Pan Vogel szedł do jednego z magazynów, aby porozmawiać z Duńczykami, zamiast słuchać Pani Vogel. Duńczycy mieli dziwne doświadczenie z Panią Vogel w Boże Narodzenie 1944 roku. Pani Vogel obiecała Duńczykom prezent na Boże Narodzenie. Hans Chr. Staub opowiada:

W Boże Narodzenie rano wstaliśmy wcześnie, żeby odebrać paczkę. Rano usłyszeliśmy otwieranie drzwi celi u naszych towarzyszy i wtedy usłyszeliśmy stamtąd krzyki wszech czasów, wtedy przyszła kolej na nas, przyszli po nas jak burza. Czy zgadniecie, co dostaliśmy? Trzydzieści sześć herbatników do podziału między dziesięciu, tak było dziesięciu mężczyzn - prawdziwe poświęcenie w czasie wojny. Myślę, że jest to prezent świąteczny, który nigdy nie zostanie zapomniany.

Kierownik tartaku nazywał się Jabłoński, był on poplecznikiem Pani Vogel  i pomagał jej w zarządzaniu całym tartakiem. Nie pozostawił też dobrego wrażenia na Duńczykach. Helge Larsen pisze, że był Polakiem, ale w czasie niemieckiej inwazji otrzymał niemieckie obywatelstwo i starał się wyglądać bardziej niemiecko niż sami Niemcy. Dzienny kierownik w tartaku nazywał się Lange. Duńczycy postrzegają go jako zrzędliwego i zainteresowanego tylko pracą, a nie polityką. Duńczycy dowiedzieli się później, że był on dowódcą oddziału w SA. W codziennej pracy nad Duńczykami czuwali Jabłoński i Lange, a dwóch esesmanów nie miało wiele do powiedzenia. Helge Larsen opowiada:

Naszych dwóch esesmanów nie widzieliśmy zbyt często. Nie mieli nic wspólnego z naszą pracą, musieli się tylko nami opiekować. Odbierali nas rano, a wieczorem odprowadzali z powrotem do aresztu, a potem jeden z nich towarzyszył nam w codziennej podróży po obiad.

Obiad musiał być odebrany w więzieniu, a w biografii Thora Vanga jest opisane, że musieli przejść przez miasto, aby dostać się do więzienia. Strażnik SS chodził po chodniku, a Duńczycy musieli chodzić po rynsztoku z wiaderkiem na jedzenie. Często miejscowi pluli na Duńczyków. Do zadań dwóch esesmanów należało również pilnowanie Duńczyków, gdy pracowali poza obozem. Jeden z SSmanów był dowódcą, a drugi strażnikiem. Pierwszy komendant został później zastąpiony podczas urlopu. Helge Larsen opisuje pierwszego dowódcę jako człowieka cierpiącego na chorobę wrzodową, który miał jednak te szczęście trafić do Susza, a nie na front. Duńczycy nie podają, jak się nazywał, ale być może był to SS-Unterscharfuhrer Hans Zills. Podczas jego pobytu doszło do konfliktu między nim a Duńczykami. Punktem wyjścia konfliktu było to, że Duńczycy chcieli zapuścić włosy i brody, a komendant nalegał, by ściąć je na krótko, tak jak w obozie. Helge Larsen opowiada:

Wszyscy umówiliśmy się, że gdy dotrzemy do Susza, włosy znów będą mogły rosnąć na naszych głowach. Kontrowersje początkowo skończyły się tym, że dowódca dopiął swego, a Duńczycy musieli pożyczyć od Brytyjczyków maszynkę do strzyżenia i obciąć sobie włosy i brody. W pewnym momencie wymieniono pierwszego dowódcę, prawdopodobnie jesienią 1944 roku. Helge Larsen opowiada:

Zamiast niego, drugi esesman, Frantz, jak go nazywaliśmy, został awansowany na dowódcę, a na miejsce ustępującego dostaliśmy nowego esesmana, którego dla wygody nazwaliśmy Fritze.

Nowo mianowany dowódca i nowy esesman nie ingerowali w wygląd Duńczyków, pozwalając im zapuścić włosy i brody. Duńczycy opisują ich jako naiwnych, gwałtownych i uzależnionych od alkoholu. Jeden z nich nie jest znany z nazwiska, ale drugi był nazywany przez Duńczyków Pappke lub Papse. Zwłaszcza esesman Pappke był brutalny, Duńczycy twierdzą na przykład, że Pappke później skopał na śmierć Rosjanina w Stutthofie, a według Hansa Chr. Stauba - Pappke pomógł zamordować około 70 żydowskich więźniów w Neustadt Holstein w maju 1945 roku.

Pierwsze miesiące w Suszu to 8-godzinny dzień pracy, z wolnymi weekendami. W miarę pogarszania się sytuacji w nazistowskich Niemczech zmieniały się godziny pracy. Według Duńczyków, komisja z ramienia rządu odwiedziła tartak i stwierdziła, że jest to obiekt o kluczowym znaczeniu dla wojny. Wydłużono czas pracy o godzinę do półtorej, a sobota miała być pełnym dniem pracy pod hasłem "Pracować dla Zwycięstwa". Drugą komisją która odwiedziła w tamtym czasie Susz była międzynarodowa komisja czerwonego krzyża która sprawdzała warunki bytowe jeńców brytyjskich [.

Fragment raportu z kontroli komisji która odwiedziła Susz. Warto nadmienić że w Suszu przeprowadzono rozmowy także z brytyjskimi jeńcami z komand roboczych z Kamieńca i Bronowa.

Komanndo robocze numer 372 – Tartak Vogel Susz.
Mąż zaufania: Kapral J. HALL – jeniec wojenny o numerze 12006.
Wywiad przeprowadzony w Suszu.
18 brytyjskich jeńców wojennych w tym 10 jeńców wojennych w tartaku I 8 jeńców wojennych w mleczarni. Praca od 10 do 11 godzin dziennie. Niedziela jest zazwyczaj wolna.
1. Jeńcy wojenni w tartaku tną drewno na potrzeby obronne i na nowe lotnisko w Studow. Po interwencji Delegata tego rodzaju praca zostanie natychmiast wstrzymana.
2. Mąż zaufania oświadczył, że ma trudności z zebraniem więcej niż 2 chorych i przyjęciem ich do lekarza. Niemiecki lekarz podobno jest w porządku w przypadku ran, ale nie w przypadku ogólnej choroby. Niemcy obiecali, że sprawa ta zostanie dokładnie zbadana i podjęte zostaną odpowiednie środki.

W ostatnich miesiącach Duńczycy skończyli z pracą w pełnym wymiarze godzin w niedziele, ale w zamian za to dzień pracy stał się krótszy z powodu krótszego dnia. Duńczycy pracowali w różnych obszarach wewnątrz i na zewnątrz tartaku. Duńczycy podają, że praca poza tartakiem polegała na ścinaniu świerków i transporcie drewna do tartaku. Od czasu do czasu Duńczycy musieli transportować gotową tarcicę na lokalną stację kolejową, gdzie drewno było przekładane do wagonów kolejowych. W innych przypadkach Duńczycy odbierali zapasy na stacji kolejowej i przewozili je z powrotem do tartaku. Na terenie tartaku Duńczycy pracowali w różnych działach i przy różnych zadaniach. Pracowali w rębalni, na tartaku, w kotłowni i na tartaku. Kilka osób pracowało przy cięciu kłód na deski oraz układaniu i sortowaniu przetartych desek. Ingo Wagner i Hans Chr. Staub pracowali zimą w warsztacie drzewnym, robiąc płotki przeciwśnieżne i inne rzeczy z drewna. Hans Chr. Staub przytacza:

Sylwester też przyszedł bez większych zmian i teraz zapisujemy datę 1/1/1945. Zamiast płotów przeciwśnieżnych miały być teraz robione pojemniki ewakuacyjne, co sami uważaliśmy za bardzo dobry akcent. I cała ludność miasta miała mieć taką skrzynkę.

Jedno z ciekawszych i nie tak trudnych zadań otrzymał marynarz Thor Vang. Jego towarzysze opowiadają, że Thor Vang otrzymał od Pana Vogla zadanie naprawy łodzi, a Thor Vang spędził dużo czasu na próbnym pływaniu nią po pobliskim jeziorze. Poważniejsze zadanie Duńczycy otrzymali w styczniu 1945 roku. Jabłonski, według Duńczyków, wpadł na pomysł dostarczenia ochotniczej siły roboczej do budowy obrony Susza. W każdą niedzielę Duńczycy byli więc wysyłani do prac fortyfikacyjnych w Suszu i okolicach. Była to praca, z której żaden z Duńczyków nie był zadowolony i uważał ten pomysł za idiotyczny. Hans Chr. Slauh opowiada, jak zareagował Derry Madsen, gdy powiedziano mu, że mają wykonać prace fortyfikacyjne:

Suchy (Derry Madsen) był w całkowitym amoku, kłócił się chyba przez cały kwadrans. Esesman zainteresował się i zapytał nas, co on mówi, ale oczywiście nie mogliśmy pozwolić aby się o tym dowiedzieli. Wtedy Suchy (Derry Madsen) wziął się w garść i czerwony na twarzy - zamknął się.

Thor Vang (1904-1945)
(Zdjęcie: Zbiory prywatne)

Najbardziej idiotyczną rzeczą według Duńczyków było to, że najpierw musieli wkopać pnie drzew na drogę, a później musieli je ponownie wykopać, aby postawić betonowe bariery. Duńczycy mówią, że była to generalnie ciężka praca, z kilkoma wyjątkami. Jednocześnie mówią, że Jabłoński i Lange potrafili zapewnić im zajęcie. Duńczycy przebywali w obozie tak długo, ponieważ tempo pracy było powolne. Hans Chr. Stauh obrazuje:

Pracowaliśmy w znanym nam z obozu tempie, ale mogliśmy też dobrze się zmęczyć, nie chcieliśmy być wymienieni i odesłani do obozu.

Mimo ciężkiej pracy fizycznej Duńczycy nie chcieli więc wracać do Stutthofu. Przez kilka pierwszych tygodni Duńczycy żyli z resztek przywiezionych paczek Czerwonego Krzyża oraz z jedzenia, które otrzymali w więzieniu. Po tym jak skończyła się żywność z paczek, narastał niepokój o przybycie nowych paczek, do tego czasu żyli z żywności w więzieniu. Dieta nie uległa zmianie, składała się głównie z zupy buraczanej i substytutu kawy, którą Duńczycy nazywali podpuszczką. Jedyna prawdziwa różnica polegała na tym, że jedzenie było świeże, co czyniło je bardziej smacznym. Duńczycy w końcu dostali swoje paczki. Tak się złożyło, że w pewnym momencie w Suszu pojawił się SS-Unterscharfuhrer, który przyjechał ze Stutthofu i miał sprawdzić, jak przebiegają prace. Według Helge Larsena, zapytał on SS-Unterscharfuhrera, kiedy pojawią się paczki Duńczyków. Paczki pojawiły się kilka dni po opuszczeniu Susza przez SS-Unterscharfuhrera. Helge Larsen opowiada o nadejściu paczek:

To również stało się błyskawicznie - na dodatek zostało wysłane jako poczta polowa. Kilka osób otworzyło oczy, gdy przewoźnik przyjechał swoim małym samochodem z 18 paczkami Czerwonego Krzyża. Adresem był tartak, więc sami musieliśmy transportować towar do więzienia. Załatwiliśmy to 6 osobami z tartaku, a potem było spotkanie w więzieniu miejskim w Suszu.

Po nadejściu paczek Czerwonego Krzyża Duńczycy nie byli już zainteresowani żywnością z więzienia. Zamiast tego rozdawali je innym więźniom (kryminalnym). Duńczykom nie brakowało żywności, np. na Boże Narodzenie każdy otrzymał trzy paczki żywnościowe oraz paczkę odzieżową z dużym swetrem, legginsami i bielizną, a także paczkę żywnościową ze Szwecji. Warunki w Suszu Duńczycy określili jako dobre, panowała tam dobra atmosfera i nie chcieli wracać do Stutthofu. Ku wielkiej radości Duńczyków, nie trzeba było wstawać wcześnie na apel, mogli zapuścić włosy i brody po przybyciu nowego komendanta. Najważniejsze z tego wszystkiego: W więzieniu w Suszu nie było wszy. Helge Larsen pisze:

Ale trzeba powiedzieć jeszcze jedną dobrą rzecz o naszym pobycie w Suszu, po raz pierwszy od przyjazdu do III Rzeszy byliśmy wolni od pcheł. Tylko ktoś, kto był na pryczy z taką ilością pcheł, że bał się, że nagle uciekną z razem kocem, rozumie, co to znaczy nagle nie mieć ich w pobliżu.

W prywatnym tartaku Sagewerk Vogel, oprócz kilkunastu niemieckich pracowników cywilnych, zatrudnieni byli również brytyjscy jeńcy wojenni. Byli to jeńcy wojenni schwytani w Dunkierce w 1940 roku. Wcześniej podawano liczbę 20 Anglików, ale według Helge Larsena, Hansa Chr. Stauba i Jensa Chr. Shrødera było 10 angielskich jeńców. Duńczycy twierdzą, że angielscy jeńcy pochodzili z pobliskiego obozu jenieckiego (z Malborskiego Stalagu XXB) i że zostali wypożyczeni do tartaku. Mieszkali w małym drewnianym budynku na terenie tartaku, otoczonym płotem z drutu kolczastego, którego pilnowało dwóch niemieckich pracowników cywilnych. Pracowali głównie jako woźnice, a większość dnia spędzali na wożeniu drewna z okolicznych lasów. Kilku Anglików pracowało w różnych miejscach w tartaku, w tym przy obsłudze maszyny parowej, która napędzała cały tartak. W pierwszych dniach po przybyciu Duńczyków, komunikacja z Anglikami była ograniczona. Kilku duńskich więźniów twierdziło, że istniał zakaz kontaktowania się Anglików z Duńczykami. Strażnicy anglików oraz Lange i Jabłonski, od początku dokładali wszelkich starań, aby obie grupy nie miały ze sobą kontaktu. Zwłaszcza stróże Anglików byli agresywni i grozili donosami. Jens C. Schrøder przytacza:

Groźba 25 batów, którą nam obiecano przy opuszczaniu obozu, jeśli będziemy szukać z nimi kontaktu, nie została przez nas przyjęta do wiadomości i po kilku zatargach w końcu się uspokoili.

W codziennej pracy w tartaku zakaz ten był niemożliwy do utrzymania. Helge Larsen twierdzi, że Szkot był palaczem w tartaku i to właśnie z nim Duńczycy mieli najwięcej kontaktów. Derry Madsen i Szkot pracowali blisko siebie, ale pomimo tego, że nie mogli rozmawiać, gawędzili całymi dniami. Lange i Jabłoński kilkakrotnie podejmowali próby rozdzielenia Duńczyków i Anglików, ale nie przyniosły one rezultatu i w końcu zaprzestali tych prób. Potem nie było już przeszkód dla dobrych stosunków między grupami. Duńczycy opisują Anglików jako bardzo hojnych i przyjaznych. Szczodrość polegała na tym, że Anglicy przekazywali Duńczykom zarówno żywność, jak i informacje. Helge Larsen mówi, że Duńczycy otrzymywali te rzeczy głównie za pośrednictwem szkockiego palacza w tartaku:

Często niektórzy z nas pracowali w pomieszczeniu z wiórami, z którego było wyjście na zewnątrz kotłowni. Wtedy zwykle zdarzało się, że palacz częstował nas herbatą, ciastkami i kilkoma papierosami.

Duńczycy twierdzą, że Brytyjczycy otrzymali lepsze przesyłki ze względu na swój status jeńców wojennych i dłuższy pobyt w obozie. W wielu przypadkach Duńczycy otrzymywali tylko część swoich paczek. Głównie była to żywność, którą Duńczycy otrzymali od Anglików. Hans Chr. Staub twierdzi, że Duńczycy otrzymali także inne rzeczy:

Było też dziesięciu angielskich jeńców wojennych, dzielne chłopaki, kiedy brakowało nam tytoniu, zawsze dostawaliśmy mały datek. Nie wolno nam było ze sobą rozmawiać, ale nie było to łatwe do uniknięcia.

Kilku innych Duńczyków wspomina o tytoniu, fajkach i innych dobrach z paczek Czerwonego Krzyża, ale nie tylko rzeczy materialne otrzymywali Duńczycy. Otrzymywali też informacje o wojnie. Według Jensa Chr. Schrødera, Brytyjczycy otrzymali informację przez zorganizowane przez siebie radio. W wielu przypadkach między Duńczykami i Brytyjczykami zawiązywały się przyjaźnie, a wynikało to z faktu, że pracowali oni blisko siebie i dzielili nienawiść do strażników i ludzi w tartaku. Najlepszym przykładem jest przyjaźń między Einarem Berthelsenem a pułkownik C. G. Appletonem. W liście angielski pułkownik określił Einara Berthelsena jako "świetnego kumpla" i chciał, aby Berthelsen przyjechał do Anglii na wakacje. List ten daje głęboki wgląd w relacje między Duńczykami a Anglikami. Appleton tak pisał do swojego duńskiego kolegi:

Jego brudne traktowanie was przez Jablonsky'ego znacie wystarczająco dobrze, ja również. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał współpracować, daj mi znać, jeśli zdecydujesz się napisać historię swoich przeżyć, poświadczę to, że byliśmy razem. Nigdy nie zapomnę, jak dzieliliście się papierosami i tytoniem, i wiem, że w niektóre dni dawaliście Kenowi i mnie więcej, niż mieliście sami. Cieszę się, że udało się to "biuściastemu" Jensowi Schroderowi. Proszę przekazać mu moje najserdeczniejsze pozdrowienia. Często myślę o czasach, kiedy ty i on przychodziliście do kotła na herbatę i jedzenie w ciągu dnia, i jak unikaliśmy Langego, kiedy szukał was obu.

Z tego, co mówi pułkownik i co piszą Duńczycy, relacje z Anglikami są bardzo podobne do tych, jakie mieli z norweskimi jeńcami. Jedyną cierpką nutą w stosunkach między Duńczykami a Anglikami był fakt, że nie podzielali oni tych samych przekonań politycznych. I tu znów pojawiają się podobieństwa do relacji z norweskimi więźniami. Helge Larsen pisze:

Prawie wszyscy Anglicy byli antykomunistami, wiedzieli że my jesteśmy komunistami, jednak mieliśmy doskonałe stosunki między sobą, głównie na naszą korzyść, ponieważ byliśmy w gorszej sytuacji niż Anglicy.


Zdjęcie grupowe angielskich jeńców wojennych w Suszu. Zdjęcie zostało wysłane do Einara Berthelsena po wojnie.

W listopadzie 1944 r. pierwotny kontrakt na wyjęcie więźniów wygasł, ale właściciele tartaku byli zadowoleni z Duńczyków i kontrakt został przedłużony na czas nieokreślony. 19 stycznia Duńczycy otrzymali wiadomość, że Armia Czerwona przełamała front i że droga do Stutthofu jest prawdopodobnie odcięta, wiadomość tę Duńczycy przyjęli z radością. Duńczycy pożegnali się ze swoimi dobrymi przyjaciółmi, Brytyjczykami, ale także z ich diametralnym przeciwieństwem, Panią Vogel! Hans Chr. Staub pisze o ich pożegnaniu z nią:

Kiedy byliśmy już gotowi do wyjścia do więzienia, kiedy wyszła pani z tartaku i wygłosiła do nas, więźniów, miłą przemowę. Powiedziała, że przez cały czas naszego pobytu była z nas wyjątkowo zadowolona. I tu jeszcze jeden mały przejaw niemieckiej mentalności, powiedziała, że teraz będziemy się ewakuować, ale to się niedługo skończy i mam nadzieję, że będziecie mogli wrócić i znowu u mnie pracować. Ale w tylnym rzędzie stał Sehr, szeroki Jankes i powiedział w czystym jidysz. Na pewno tak będzie Madam.

Następne dni upłynęły pod znakiem chaosu i rozprzężenia, aresztant zniknął wraz z jeńcami, Pani Vogel uciekła, a wysocy rangą naziści z miasta także "wyparowali". W dniach 19 i 20 stycznia obaj esesmani spędzili czas na oczekiwaniu na rozkazy ze Stutthofu. Duńczycy twierdzą, że nieustannie rozmawiali przez telefon ze Stutthofem, ale też spędzali czas na badaniu możliwości transportu, by wrócić do głównego obozu. Do wyboru był transport pociągiem lub pieszo. Helge larsen opisuje:

Frantz, dowódca, był zajęty chodzeniem na kolej, aby sprawdzić, czy są możliwości transportu. Pomyśleliśmy, że powinien działać, ale że nie musi się trudzić. Nasz plan był prosty i jasny: przeciągnąć ten czas tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Esesmani nie znaleźli pociągu i wyjazd został natychmiast odłożony na 20 stycznia. Duńczycy twierdzą, że esesmani pojawili się dopiero w południe, po spożyciu alkoholu, co oznacza, że wyruszyli dopiero 21 stycznia 1945 r. Duńczycy zgodzili się zrobić wszystko, co w ich mocy, aby zdążyć na marsz, ponieważ uważali, że to daje największe szanse na wyzwolenie ich przez Armię Czerwoną. 19 i 20 stycznia Duńczycy spędzili inaczej. Kiedy wrócili do więzienia, było ono puste, a kiedy jeden z esesmanów wyszedł, zostawił otwarte wszystkie drzwi oprócz bramy. Duńczycy zorganizowali, co mogli, w prywatnych kwaterach naczelnika więzienia. Znaleźli cukier i kilka kurczaków, które zarżnęli. Udało im się również znaleźć mapę okolicy i postanowili nie mówić o tym dwóm esesmanom. Duńczycy zorganizowali pięć sań, na których mogli przewozić swój prowiant, paczki Czerwonego Krzyża i worki z ubraniami. 21 stycznia nadszedł czas wyjazdu. Tego samego dnia komendant Hoppe wydał ogólny rozkaz ewakuacji wszystkich obozów satelickich Stutthofu, a Duńczycy musieli pożegnać się z Rosenbergiem. Hans Chr. Staub wspomina:

Ale teraz doszliśmy już tak daleko, że musieliśmy zapakować pięć sań, z których jedne wzięli esesmani, bo oni też mieli sporo. Ale nadeszła godzina i Brama Więzienna została otwarta, a my mogliśmy wyruszyć w trasę i w nieznane. Żegnaj Susz.

Duńczycy z góry postanowili wykorzystać zorganizowaną mapę, aby uniemożliwić sobie dotarcie do Stutthofu. Plan był taki, aby opóźnić czas, na przykład przez wprowadzenie objazdów dla esesmanów, i aby zbliżyć się jak najbardziej do frontu. Plan, który Hans Chr. Staub nazwał Operarion Skildpaddea (Operacja Żółw). 21 stycznia wyjazd rozpoczął się przy silnym mrozie, a droga w kilku miejscach pokryta była warstwą śniegu. Przez pierwsze dwa dni Duńczykom udawało się skierować dwóch esesmanów na trasę, która przybliżała ich do frontu. Na drugi dzień ich plan. Hans Chr. Staub spotkał na środku ulicy w małym miasteczku miejscowego mężczyznę, a Duńczycy byli na tyle nieostrożni, że powiedzieli, iż idą z Susza. Mógł stwierdzić, że w ciągu dwóch dni pokonali siedem kilometrów, a kiedy dwaj esesmani to usłyszeli, Operacja Żółw dobiegła końca. Ku wielkiemu zdenerwowaniu Duńczyków, esesmani przejęli mapę i zwiększyli tempo. Grupa 12 mężczyzn spędziła noc w opuszczonych domach, organizując sobie jedzenie i inne potrzebne rzeczy. Wokół gospodarstw były krowy, świnie, kury i gęsi, które Niemcy w pośpiechu porzucili, a którymi cieszyli się Duńczycy. Drugiego dnia, na przykład, spędzili noc w opuszczonej gospodzie. Helge Larsen opowiada:

Po południu znów natrafiliśmy na opuszczoną przez właściciela gospodę. Nie było zbyt wiele prowiantu, ale za to były ładne, miękkie łóżka. Po raz pierwszy podczas naszego pobytu w Niemczech spaliśmy w czystym łóżku.

Na trzeci dzień, 23 stycznia, esesmani znaleźli trzy furmanki. Wydawało im się, że są szybsze niż sanie. Następnie złapali zabłąkanego konia, którego zaprzęgli do ciągnięcia jednego z wozów i kazali zorganizować uprząż. W południe 24 stycznia byli już blisko Malborka, tutaj Duńczykom kazano zrzucić wszystko, co zbędne, w tym zdobyte ubrania, aby mogli zwiększyć prędkość i nadrobić stracony czas. Duńczykom pozwolono zatrzymać tylko żywność i koce. Jens Chr. Schrøder opowiada:

Inni muszą siedzieć na wozach, a my pomagamy się przebierać i stopniowo jeden worek za drugim wylatują za burtę, znikają ubrania, bielizna, skarpety, proszki do prania, także nasze garnki, patelnie i tym podobne. A na wózkach trzymamy tylko prowiant i koce. Zachowuję kilka kostek mydła i opakowanie kremu do golenia, ręcznik i maszynkę do golenia, zanim mój worek zniknie.

Schrøder zdecydował się na ucieczkę i starał się zachować jak najwięcej swojego dobytku na czas ucieczki. Jens Chr. Schrøder opowiadał się za zlikwidowaniem esesmanów w nocy i ucieczką do Rosjan, ale w grupie miał tylko kilku zwolenników. Większość grupy była innego zdania, obawiali się represji, jakie spotkałyby towarzyszy w Stutthofie, gdyby uciekli. Likwidacja dwóch esesmanów też nie była według nich sprawiedliwa. W grupie odbyło się głosowanie. Jens Chr. Schrøder pisze, że zmęczony niewolniczym życiem, wyszedł tylnymi drzwiami z gospody, w której grupa odpoczywała, a następnie udał się w przeciwnym kierunku niż Stutthof, licząc na spotkanie z Armią Czerwoną. Jens Chr. Schrøder obrazują tą sytuację:

Przechodzę przez sklep, na stole stoi słoik sztucznego miodu, biorę kleksa w karteczkę i wkładam do torby, w której mam już kilogram. Chleb żytni 1 kg. Tłuszcz i 1/2 kg wędzonego mięsa wieprzowego. Napełniam butelkę po winie wodą i wkładam ją do kieszeni razem z kilkoma bułeczkami. Mój prowiant i koce są na jednym z wagonów, nie mogę ich zabrać, ale myślę, że w tym, co mam w torbie, wystarczy mi jedzenia do czasu przybycia Rosjan. Wszyscy są zajęci, jedni gotują, inni łatają rany, które powstały po całodziennym marszu. Strażnicy też są zajęci, a ja po cichu wyślizguję się tylnymi drzwiami i wychodzę na ulicę, idąc szybkim krokiem.

Pozostali Duńczycy byli zaskoczeni jego ucieczką, ale musieli iść dalej, a teraz dwaj esesmani byli jeszcze bardziej zdenerwowani. Gdy pozostała grupa zatrzymała się na noc w Nowym Dworze Gdańskim, Duńczycy byli zmęczeni. Zaczęli iść o 5 rano, a do Nowego Dworu Gdańskiego dotarli o 3 nad ranem następnego dnia, 25 stycznia. Duńczycy przespali tylko dwie godziny przed dalszą podróżą. Hans Chr. Staub rozpoznał ten teren, do obozu było też tylko ok. 15 km. Kiedy zbliżyli się do obozu, mogli zobaczyć ewakuację Stutthofu. Hans Chr. Staub pisze:

Akurat, gdy wyszliśmy na szosę, zobaczyliśmy więźniów Stuthoffu takich jak my, z tą różnicą, że oni wychodzili z obozu, a my szliśmy do obozu. Nie brzmi to najlepiej, gdy mówimy, że cieszyliśmy się, że będziemy na obozie, mimo że był to obóz koncentracyjny. W tej kolumnie było też kilku naszych duńskich towarzyszy, a my byliśmy tak mało poinformowani o tym, co się będzie działo. Stutthof miał być opróżniony z wszystkich więźniów, którzy mogli chodzić, a reszta pozostała, wielu chorych i co z nimi.

Zanim Duńczycy wkroczyli do Stutthofu, w ciągu czterech dni pokonali ponad 150 kilometrów. Istnieją dwie interpretacje tego, jak przebiegał powrót. Jedną z interpretacji podają Helge Larsen i Hans Chr. Staub. Według nich ucieczka Jensa Chr. Schrödera nie miała żadnych konsekwencji dla Duńczyków po powrocie, nie było drastycznych konsekwencji i mogli po prostu przejść przez bramę. Dwóch esesmanów musiało jednak działać na własną rękę, ponieważ brakowało im człowieka. Inną interpretację znajdujemy w biografii Helge Kierulfa. Atmosfera była napięta, a żeby nie narazić się na surowe konsekwencje, pod Stutthofem podnieśli trupa z czerwonym trójkątem na kombinezonie więźnia i wrzucili go do wozu, jako swego rodzaju zastępstwo za Schrødera. Następnie udali się do bramy głównej i zameldowali, że z Susza wraca 10 mężczyzn. Gdy wrócili do Stutthofu, ich kapo Dulleck szukał drogi powrotnej do swojego bloku: Dostarczyli konia do kuchni, a ośmiu Duńczyków wróciło do bloku, w którym mieszkali pozostali Duńczycy. Wrócili do innego obozu niż ten, który opuścili ponad pół roku wcześniej. Musieli się przyzwyczaić, że znów są w Stutthofie...

Biogramy:

Jens Christian Schrøder urodził się 18 stycznia 1908 r. w Aalborg. Przed okupacją był zatrudniony jako technik radiowy w firmie L.K. Kristensen w Aalborgu. W 1942 r. został aresztowany i internowany z powodu nielegalnej działalności i powiązań z DKP. 2 października 1943 r. Jens Chr. Schrøder został deportowany, a 5 października 1943 r. przybył do Stutthofu. Od sierpnia 1944 r. przebywał w obozie dla zesłańców w Suszu. W drodze powrotnej z Susza do Stutthofu, 24 stycznia 1945 r. uciekł z kolumny i żył ukryty za frontem aż do wyzwolenia przez wojska radzieckie 22 marca 1945 r. Granicę z Danią przekroczył 19 lipca 1945 r. Po wojnie przeniósł się do Kopenhagi i z powodu zespołu poobozowego musiał przerwać pracę. Zmarł 22 października 1992 r.

Hans Christian Staub urodził się 20 lutego 1913 r. w Fjelstrup w ówczesnych północnych Niemczech. Jego ojciec pochodził z mniejszości duńskiej i został wychowany po duńsku. Po zjednoczeniu Niemiec w 1920 r. otrzymał obywatelstwo duńskie. Po okresie spędzonym na żeglowaniu, w 1930 r. osiadł w Odense i znalazł pracę w Stoczni Odense. Na początku lat 30. został członkiem DKP. W czasie okupacji należał do jednej z pierwszych komunistycznych grup oporu w Odense. Wielokrotnie znajdował się na celowniku policji z powodu nielegalnej działalności, a w 1942 r. został uwięziony na dwa miesiące. Grupa, do której należał Staub została ostatecznie rozbita, a on sam został aresztowany 11 maja 1943 roku. Był więziony w Odense do 4 lipca 1943 r., kiedy to został wysłany do Kopenhagi. Został skazany przez Sąd Rejonowy w Kopenhadze na miesiąc pozbawienia wolności, który odbył w więzieniu Vestre, po czym został przeniesiony do obozu w Horserød. Hans Staub został deportowany w dniu 2 października 1943 r. i przybył do Stutthofu w dniu 5 października 1943 r. W czasie swojego pobytu przebywał zarówno w Bydgoszcz-Łęgnowo, jak i w Suszu. Staub był w grupie, która została wyzwolona przez wojska brytyjskie 3 maja 1945 roku. W domu w Odense znalazł się 12 maja 1945 r. Staub wrócił do pracy w Stoczni Odense, ale po wielu pobytach w szpitalu musiał przerwać pracę. W 1953 r. przeniósł się do Fredericii, gdzie pomagał w tworzeniu lokalnego oddziału Inwalidów Okupacyjnych dla Kolding, Vejle i okolic Fredericii. Hans Chr. Staub zmarł 10 marca 1980 roku.

Thor Vang urodził się w San Francisco 10 października 1904 roku. Jego matka i Thor wrócili do Danii i do Christiansø, gdy Thor był mały. Zostali na Christiansø, dopóki Thor nie poszedł do szkoły, potem przenieśli się do Gudhjem na Bornholmie. W 1921 r. Thor udał się do Sos, m.in. na pokładzie statku szkolnego Georg Stage. W 1928 r. Thor Vang wstąpił do DKP. Był członkiem Związku Zawodowego Marynarzy, a na początku lat 30-tych pomógł wyprowadzić związek z kierowanej przez socjaldemokratów Międzynarodowej Federacji Pracowników Transportu (ITF) i włączyć go do komunistycznego Międzynarodowego Związku Zawodowego Marynarzy i Portowców (ISH). Thor został aresztowany 22 czerwca 1941 r., a następnie przeniesiony do obozu w Horserød. Został deportowany 2 października 1943 r. i 5 października 1943 r. przybył do Stutthofu. W czasie pobytu w Stutthofie przebywał w obozach Bydgoszcz-Łęgnowo i Susz. Thor był jednym z Duńczyków wyzwolonych przez wojska brytyjskie w Neustadt Holstein 3 maja 1945 r. Wkrótce po powrocie do domu zachorował na tyfus. Zmarł 25 maja 1945 r. w szpitalu w Blegdamie.

Einar Berthelsen urodził się 15 maja 1913 r. w Kopenhadze, a dorastał w Norrebro. Pracował jako marynarz i robotnik portowy. W 1932 r. wstąpił do DKP, ale w 1940 r. opuścił partię z powodu wewnętrznych sporów. Został aresztowany 12 marca 1941 r. w związku ze sprawą sabotażu statków i osadzony w więzieniu Vestre. Został uniewinniony z zarzutów, ale internowano go na mocy ustawy o komunizmie i przeniesiono do obozu Horserød. Wywieziony 2 października 1943 r., przybył do Stutthofu 5 października 1943 r. W czasie pobytu w Stutthofie, Berthelsen przebywał w podobozach Bydgoszcz-Łęgnowo i Susz. Berthelsen był w grupie wyzwolonej przez wojska brytyjskie 3 maja 1945 r., a 12 maja 1945 r. był już w domu w Danii. Przyczynił się m.in. do założenia Stowarzyszenia Stutthof, a przez kilka lat był jego sekretarzem i skarbnikiem. Przez szereg lat był członkiem zarządu Związku Marynarzy, a przez kilka lat pracował w branży turystycznej. Einar Berthelsen zmarł 1 października 1978 r.

Czy znająć dokładne miejsce oraz historię niedoli tych ludzi, nie warto było by upamiętnić tego miejsca, choćby skromną tablicą?... Tymbardziej że dzisiaj te miejsce porastają krzaki oraz stoją na nim prywatne garaże. Od starszego Pana który pokazał mi lokalizację byłego Tartaku dowiedziałem się że teren jest obecnie na sprzedaż...

Bibliografia:
[1] - A. J. Kamiński, Faszyzm, Warszawa 1971, s. 166.
[2] - AMSt., sygn. Z-V-20, s. 18.
[3] - Stutthof - Zeszyty Muzeum, nr. 6, s. 160.
[4] - Tamże, nr. 6, s. 171.
[5] - (opr.) A. Kłys, Dział Naukowy, Muzeum Stutthof.
[6] - ITS, Verzeichnis der Haftstätten unter dem Reichsführer- SS (1933–1945). Konzentrationslager und deren Aussenkommandos sowie andere Haftstätten unter dem Reichsführer-SS in Deutschland und deutsch besetzten Gebieten, Arolsen, 1979.
[7] - D. Bergen i in., Encyclopedia of Camps and Ghettos 1933-1945, Volume 1 Part B, United States Holocaust Memorial Museum, 2009, s. 1475.
[8] - Arolsen Archive.
[9] - Wolfgang Benz, Der Ort des Terrors. Geschichte der nationalsozialischen Konzentrationslager. bind 6 s. 737- 739.
[10] - Martin Jensen Overby​, De danske fanger i koncentrationslejren STUTTHOFF, Frihedsmuseets Venners Forlag, 2017, s. 202-220. 

Komentarze